Forum archiwalne. Bieżąca dyskusja o mediach dostępna na forum.media2.pl, archiwalne materiały wideo na tv.janpogocki.pl

Agnieszka Iwańska

Dziennikarze, gwiazdy i wszyscy inni związani z mediami.
Awatar użytkownika
TinkiWinki
Przyjaciel
Posty: 1584
Rejestracja: (ndz) 17 cze 2007, 23:19

Agnieszka Iwańska

  • Cytuj
  • zaloguj się, by polubić ten post

#1

Post autor: TinkiWinki » (pn) 23 cze 2008, 16:38

Strój idealny do takiej rozmowy :D Zwłaszcza z facetem :D

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Rozmowa z Agnieszką Iwańską, prowadzącą program „Sztuk@teria” w TV 4

Bez dubla


Prowadzenie sprawy sądowej i programu telewizyjnego różnią się czymś od siebie?
W obu przypadkach wiadomo, że dubla nie będzie. Przynajmniej w programie na żywo, jak było w „Jeździe kulturalnej”, który współprowadziłam w TVP 2. Program na żywo generuje dobre napięcie między prowadzącym a gościem. Do tego dochodzą niespodzianki: ktoś się spóźni, ktoś się przewróci, trzeba natychmiast reagować. Adrenalina.
Choć i w „Sztuk@terii” w TV 4 życie zaskakuje. Kiedyś w Łodzi na Camerimage Aki Kaurismäki, jeden z najoryginalniejszych współczesnych reżyserów europejskich, powiedział, że nie porozmawia ze mną, jeśli nie postawię mu piwa. Nie było to jego pierwsze piwo...
Sąd to sformalizowana gra, logika, czasem wręcz partia szachów. A program – spotkanie z gośćmi, wyprawa, która nie wiadomo gdzie i czym się skończy.

Skończyła Pani prawo, zrobiła aplikację radcowską, pracowała w kancelarii Smoktunowicz & Falandysz, a teraz jest etatowym prawnikiem Polsatu. Dlaczego jeszcze występuje Pani na wizji?
Z próżności (śmiech). Udało mi się coś, z czego się najbardziej cieszę: pogodzić zawody dziennikarza i prawnika. Od liceum pracowałam jako dziennikarka, także wówczas, gdy robiłam aplikację radcowską. Jako prawnik zajmuję się prawami autorskimi, więc jedna wiedza uzupełnia drugą.

Stać Panią na własne opinie w „Sztuk@terii”?
Od fachowych ocen w naszym programie są krytycy teatralni lub muzyczni. Ja nie jestem specjalistką, co nie znaczy, że nie mam zdania, którym – często nie wprost – dzielę się z widzami. Już sam wybór tematów w dość krótkim i raczej informacyjnym magazynie jest komentarzem. Zbyszek Hołdys powiedział mi kiedyś: „Cóż to za grzech, kiedy artysta popełni czasem nieudaną piosenkę czy film? Czy to powód, żeby go publicznie zamordować?”. Staram się o tym pamiętać i potknięcia artystyczne traktować z przymrużeniem oka. Jestem przeciwna lansowaniu się na czyimś tle: najpierw kogoś się skopie, a potem na tle skopanego prezentuje siebie – jaka jestem mądra, błyskotliwa i dowcipna.

Jaki typ programu kulturalnego jest Pani bliższy: „Łoskot” Tymona Tymańskiego, Jacka Dehnela i Macieja Chmiela czy „Ogród sztuk” Kamili Dreckiej?
W obu programach znajduję coś, co lubię. Kamila Drecka przyciąga widzów, którzy łakną refleksji, dłuższej rozmowy, przekroju – nie powierzchni. Dobrze, gdy książka, film, spektakl są pretekstem do rozmowy o innych, obszerniejszych sprawach. To jednak niesie pewne ryzyko właściwe dla tego gatunku. Jeśli temat i goście wzajemnie się niosą – bomba. Jeśli nie – odbywa się to kosztem widza.
„Łoskot” ma fajną formułę – wyjętą po części z mojego ulubionego magazynu „Top Gear”. Trzej współprowadzący dobrze się uzupełniają. Jeden sepleni, drugi mamrocze pod nosem, a za trzecim nie nadążysz. Podoba mi się taki model niby-prywatnej pogawędki trzech znajomych – brzmi naturalnie, daje swobodę wyrażenia własnej opinii w nienachalny, półprywatny sposób. To bardzo wdzięczna forma, w której można poszaleć, więc panowie, których – żeby nie było wątpliwości – lubię, szaleją. Zazdroszczę. Ciekawe, który z nich będzie Jeremym Clarksonem.

Dopuszcza Pani wulgarność w programie z założenia kulturalnym. Liroy w „Sztuk@terii” okraszał rozmowę z Panią przekleństwami.
Kultura nie oznacza sztywności. Nie lubię, kiedy zaproszeni goście odgrywają jakieś role. Liroy mówił to, co czuje. Jest taki jak jego rap. Gdyby się wbił w smoking i mówił jak profesor Miodek, byłby niewiarygodny. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że stosuję wobec gościa jakąś cenzurę. Zresztą w programie Kuby Wojewódzkiego, kiedy gościł Liroya, przekleństwa pojawiały się niemal w każdym zdaniu.

No właśnie. Czy nie jest tak, że nawet programy poświęcone kulturze są zdominowane przez styl Wojewódzkiego?
Kuby nie można pominąć. Na pewno jego pojawienie się w telewizji przesunęło akcenty w programach typu talk-show. Ale magazyny kulturalne są w gruncie rzeczy hermetyczne. Powoli odchodzimy od starej szkoły telewizyjnej, gdzie wszystko było bardzo poprawne. Z kolei na drugim biegunie jest młodzieżowy luzik. Z pomieszania ekstremów, papki-bełkotu i sztywnego przemawiania jak wiejski wikary z ambony niekoniecznie wychodzi to, o co w programie o kulturze najważniejsze.

„Jazda kulturalna” nie była młodzieżowym luzikiem?
Program był kolorowy. I formułą, i zawartością – dynamiczny, popkulturowy, poszatkowany, wypełniony gadżetami. W pewnym momencie czułam się jak „żena za pultem” wydająca towar w sklepie. Ale w najlepszym czasie mieliśmy dwa miliony widzów – w magazynie kulturalnym, daj, Panie Boże, tyle każdemu. Potem jednak zmieniono formułę.

W telewizji jest właściwie jeszcze miejsce na magazyny kulturalne?Jakiś czas temu zaskoczył mnie tekst w „Gazecie Wyborczej” o programach kulturalnych w telewizjach prywatnych i publicznej. Wynikało z niego, że to my w „Sztuk@terii” wypełniamy misję. To chyba obciach dla TVP, że niepotężna finansowo stacja przejmuje jej funkcję. W tej chwili jednak zaczyna się rywalizacja w programach kulturalnych, jak ciekawiej opowiadać o teatrze lub filmie. Widać to choćby na festiwalach filmowych, muzycznych. Nie kryję, że czasem TVP jako wieloletni patron medialny takich wydarzeń ma przewagę. Ale tym większa radość, kiedy artysta niespeszony wyłącznością udziela nam długiego wywiadu.

Praca w niszowej stacji daje Pani satysfakcję?
Zawsze jest coś za coś. TV 4 jest mniejsza, ale może dzięki temu mój obszar wolności jest ciut większy. Udawało nam się dotrzeć z kamerą tam, gdzie innych nie wpuszczano. Są artyści, którzy odmawiają udziału w programie w dużej stacji, ale przychodzą do nas. Tomasz Stańko, który niechętnie pojawiał się na wizji, odwiedził „Sztuk@terię”, udzielił obszernego wywiadu i zagrał ekskluzywny minirecital. Na Camerimage Charlize Theron, która generalnie nie zgodziła się na żadne wywiady, odpowiedziała mi na kilka pytań. Do „Sztuk@terii” przychodzili artyści niezauważani niegdyś przez media, a dziś doceniani, i to nie tylko w Polsce – Kapela ze Wsi Warszawa, Cracow Klezmer Band. W mniejszym stopniu dotyka nas polityka, która niestety, także w kulturze się pojawia. Nie funkcjonuje u nas tak zwany dwór – artyści równi i równiejsi. Nasi goście to czują.

Czasem można odnieść wrażenie, że rozmowy z gościem są robione na kolanie.
Co to, to nie. Czasem mam dyskomfort po zmontowaniu odcinka, gdzie z 20–30-minutowej rozmowy zostaje pięć minut, bo musimy zmieścić kilka innych tematów. Siłą rzeczy zostawiamy podstawowe, niezbędne dla widza informacje. Szkoda mi wielu takich przyciętych rozmów. Złe wrażenie może powstać również wtedy, gdy zapowiadam rozmową jakieś wydarzenie, choćby spektakl, który znam tylko z jednej sceny odegranej na próbie dla fotoreporterów. Siłą rzeczy nie dotykam wówczas głęboko tematu, tylko krążę wokół niego. Tak było choćby z Andrzejem Saramonowiczem i Tomkiem Koneckim, którzy dopiero co przenieśli „Testosteron” z teatru do kina, i kiedy robiliśmy materiał, nie było jeszcze pokazu filmu dla prasy. Wtedy ciężar rozmowy przenoszę na rozmówców. Zdaję się na gości, bo wiedzą więcej. Muszę im ufać.

Wrażenie powierzchowności odniosłem, oglądając Pani rozmowę z wybitnym reżyserem Jerzym Jarockim. Z okazji premiery „Miłości na Krymie” Sławomira Mrożka w Teatrze Narodowym odpytała Pani reżysera z nieaktualnych już dziesięciu przykazań Mrożka, wskazówek dla przyszłych reżyserów tej sztuki, z których autor dawno się już wycofał.
Ciekawiło mnie, jak się pracuje z takim autorem jak Mrożek, ale to pytanie faktycznie nie padło. Nie będę ukrywać, że osoba taka jak profesor Jarocki mnie onieśmiela. To jest człowiek, przy którym czuję, że ledwo dotykam rozległej wiedzy i czyjegoś całego życia. Pewnie to było wyczuwalne. I znowu czas – żałuję, że nie mam komfortu półgodzinnej rozmowy, która gwarantuje, że uda się odbić od poziomu czysto informacyjnego.

Czy dziennikarzowi zajmującemu się kulturą wypada firmować swoim nazwiskiem artystyczne gnioty? Pani swego czasu prowadziła w stylu a la Oscary premierę nieudanego filmu „Nienasycenie”, w którego produkcję zaangażowani byli Weronika i Cezary Pazurowie oraz Polsat.
Rozpoczęcie pokazu filmu transmitowano w trakcie programu „Bar”. Musieliśmy premierę potraktować w ramach gatunku telewizyjnego, jakim jest reality show, czyli wybuchowo. W „Sztuk@terii” nie ocenialiśmy tego filmu, w ogóle się nie pojawił. A to, że byłam współgospodarzem przyjęcia premierowego dla gości wraz z Czarkiem Pazurą, nie oznaczało, że w jakiś sposób klasyfikuję ten film.

Można na wizji łączyć prywatność ze sferą zawodową?
Nie da się ukryć sympatii. Nie wiem, czy Monice Olejnik za każdym razem się to udaje, a w polityce jest to przecież bardziej niebezpieczne. Jeśli z gościem jestem w bliższych relacjach, to staram się na wizji trzymać odpowiedni dystans. Styk sfery profesjonalnej i prywatnej jest niewdzięczny wtedy, kiedy się gościa zna, lubi i szanuje, a jego praca jest w naszym odczuciu nieinteresująca. Ale nie mam problemu z tym, żeby powiedzieć, że coś nie spełnia moich oczekiwań. Nigdy nie byłam w jakiejś bruderszafterce na ekranie.

Słucha Pani Radia Maryja?
Nigdy nie słuchałam, nie mogłam jakoś trafić na skali. Potworne niedopatrzenie.

To dlaczego, prowadząc przed laty poranne pasmo w Radiostacji, podała Pani na fonii nieprawdziwą informację, że w Radiu Maryja jest telefon, na który można zadzwonić i się wyspowiadać?
To krążyło wśród ludzi.

Ufa Pani wszystkiemu, co mówią ludzie?
To był rodzaj prowokacji: powiem coś i zobaczę, co z tego wyniknie. Jak się ma dwadzieścia parę lat, to człowiek mówi różne rzeczy. Radio, zwłaszcza pasma wielogodzinne, wywołują niekontrolowaną spontaniczność. Ciekawe doświadczenie, chociaż miałam potem poważne kłopoty. Co tu dużo mówić – skończyło się rozstaniem z Radiostacją.

Teraz dałaby się Pani ponieść fantazji?
Muszę zachować w sobie ciekawość dziecka i bezkompromisowość, bo inaczej uprawianie zawodu dziennikarza nie miałoby sensu. Z drugiej strony staram się być w miarę powściągliwa i nie zapuszczać się w rejony, z których byłoby mi trudno się wyplątać. Ale ta ciekawość, że coś jeszcze może się wydarzyć, pcha mnie do przodu. I dlatego jako prawnik popełniam grzech przeniesiony z dziennikarstwa – wiarę, że wszystko się może wydarzyć, że wszystko się uda. To przekonanie może spowodować, że nabiję sobie parę guzów, bo biorę często sprawy beznadziejne. Ale czasem na tym wygrywam.

Rozmawiał Andrzej Klim
http://www.press.pl/press/pokaz.php?id=1291
OPOLANKA
17 listopada 2007 - 11:46

Agnieszka Iwańska - prezenterka i prawniczka
Oliver Stone złożył mi na policzku najdłuższy i najbardziej filmowy pocałunek - zdradza Agnieszka Iwańska.


Obrazek
Agnieszka Iwańska pochodzi z Opola, w TV4 prowadzi "Sztuk@terię”, jeden z najlepszych polskich programów telewizyjnych o tematyce kulturalnej.

Pochodzi z Opola, w TV4 prowadzi "Sztuk@terię”, jeden z najlepszych polskich programów telewizyjnych o tematyce kulturalnej. Dziennikarka i prezenterka telewizyjna oraz radiowa. Była redaktorem prowadzącym popularnej "Jazdy Kulturalnej” w TVP 2, wcześniej - redaktorem muzycznym w telewizji Polsat oraz prezenterką i felietonistką "Muzycznego Budzika”, "Na gapę” w Canal+.
Współpracowała z Radiostacją jako prezenterka muzyczna, prowadziła również autorskie programy w radiu RMF FM i Radiu WAWa. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Pracowała w kancelarii "Smoktunowicz & Falandysz”, jest też w zespole prawnym Polsatu.

- Gdzie czuje się pani lepiej: przed kamerą, prowadząc program kulturalny, czy podczas rozprawy sądowej, reprezentując interesy jednej ze stron?
- Trudno porównywać te dwa zawody: prawnika i dziennikarza. Lubię czuć, że mam wysoki poziom adrenaliny, lubię sytuacje ryzykowne. Takie odczucia towarzyszą mi na pewno, gdy stoję przed kamerą: jest trema, ale jest i rozmówca, wobec którego muszę być czujna, szybko reagować, wciąż myśleć o tym, czego chciałabym się dowiedzieć, a przede wszystkim o tym, co może interesować widzów - tak aby programy były interesujące, dynamiczne, zrozumiałe dla szerokiej widowni. Zawód prawnika niesie ze sobą inne emocje: przygotowując się do rozprawy, trzeba nie tylko doskonale znać przepisy, ale i - bywa - znaleźć w nich luki bądź być przygotowanym na to, że ktoś inny je znajdzie. Na sali sądowej trzeba rozgrywać swoją partię, konsekwentnie dążąc do zamierzonego celu, raczej nie ma tam miejsca na improwizację. Ale taka "gra strategiczna” też ma swój urok.

- Więcej nagłych zwrotów akcji, niespodzianek zdarza się przed kamerą?
- Po wrocławskim koncercie czekałam na umówioną rozmowę z Iggy Popem. Iggy nagle do mnie podszedł, przywitał się tak, jakbyśmy się znali od dwóch wcieleń, i zapytał: "Na kogo czekasz?”. Odpowiedziałam: "Na ciebie”. Na co Iggy odparł: "Jasne, jeśli się nie pogniewasz - zjem tylko trochę sera i już do ciebie idę”. Rozbrajająca szczerość! Jakbyśmy się spotkali oto przypadkiem na klatce schodowej w bloku na Ursynowie. Pod koniec wywiadu z Duran Duran Simon Le Bon zaproponował mi nagle, abym została ich tłumaczem w trakcie polskiego koncertu. Najwięcej gwiazd spotykaliśmy zazwyczaj na festiwalu operatorów filmowych Camerimage w Łodzi. Charlize Theron nie zgadzała się na żaden wywiad, ale nakłoniona przeze mnie zmieniła zdanie - musiałam przeprowadzić krótką rozmowę w drodze z hotelu do limuzyny, uważając, żeby nie potknąć się o długie nogi Charlize… Zdarzały się historie, których kamera niestety nie zarejestrowała. Pamiętam, że miałam umówione spotkanie z Oliverem Stone'em. Niestety, reżyser poprzedniej nocy bawił się tak dobrze, że zmienił całkowicie rozkład zajęć i odwołał wywiady. Na przeprosiny złożył mi na policzku najdłuższy i najbardziej filmowy pocałunek, jaki przeżyłam. Ale największą radość sprawiają mi nieoczekiwane wyznania gości. Pamiętam, że Andrzej Seweryn, zapytany przeze mnie, czy faktycznie interesuje go w kinie tylko to, co poważne, wzniosłe, misyjne, odparł: "Chciałbym być Clintem Eastwoodem”! Wspominam też wywiad z Jirim Menzlem, nagrodzonym Oscarem czeskim reżyserem. To miała być krótka rozmowa, a przerodziła się w serdeczne spotkanie. Zauważyłam, że Jiri Menzel miał narysowane na uchu długopisem serduszko. Zapytałam, skąd ma takie ładne "kolczyki”, a on mi opowiedział, że tuż przed rozmową ze mną naznaczyła go żona. Lubię, gdy gość pokazuje mi kawałek swojej intymności, wrażliwości - jak Menzel właśnie.

- Menzel przekonywał, że Polacy nie powinni mieć kompleksów, bo więcej powodów do wstydu mogą mieć na przykład Czesi.
- On powiedział więcej - że Czesi to naród, który sika z wiatrem! Rozmawialiśmy trochę przed rocznicą powstania warszawskiego. Wiadomo: Polacy patrzą coraz częściej na swe historyczne zrywy jak na dowód narodowego szaleństwa, braku rozsądku. Wywiad z Menzlem pokazał i mnie, i widzom, że na wszystko można spojrzeć jaśniej. Że każdy naród ma swój garb i że garb Polaków wcale nie jest tym największym. "Bo co to za sztuka śmiać się z tego, że jest się nieudacznikiem, jak robią to Czesi” - mówił reżyser.

- Czemu pani uprawia dwa zawody, na dodatek tak różne? Dla pieniędzy?
- Znam osoby, które uprawiają po pięć zawodów i nikt im z tego powodu nie czyni zarzutu. Robię to, co umiem i co sprawia mi satysfakcję. To także kwestia zapału i temperamentu. Na razie godzę z sobą te dwie pasje i prace, czemu więc nie mam tego robić.

- Na sali rozpraw patrzy pani na to, co się tam dzieje, oczami "telewizyjnymi”?
- Oj, takie rozprawy w amerykańskim, filmowym stylu to marzenie każdego studenta prawa. Żeby tak sobie przeżyć "12 gniewnych ludzi” albo "JFK”, czemu nie! Ale polskie prawo nie jest oparte na precedensach i w sprawie z XXI wieku nie można się powołać na mord z XIX wieku. Ale co tu ja tu będę o mordach rozprawiać - jestem radcą prawnym i specjalizuję się w prawie autorskim. Ale i tu bywa gorąco: jedna ze spraw, którą zajmowałam się w kancelarii prof. Falandysza, dotyczyła znanego polskiego aktora i ochrony jego wizerunku, miała zakres międzynarodowy, prosiliśmy o wsparcie sąd australijski.

- Czy w grę wchodziło wykonanie jakichś kompromitujących zdjęć?
- Nic kompromitującego, raczej naciąganie. Aktorowi zrobiono zdjęcie, które wyglądało jak reklama - bez jego zgody. A że wielkie nazwisko i marka światowa - sprawa była ekscytująca. Szczegółów nie zdradzę - tajemnica zawodowa…

- Myśli pani o własnym programie prawniczym, takim realizowanym w stylu "Sztuk@terii” - bardzo przystępnie i wartko?
- Mam pewien pomysł na program nie poświęcony kulturze. Ale i nie prawu. Coś bliżej życia codziennego, polityki - w ludzkim wymiarze, takim, w jakim nas wszystkich to dotyka. Jak dziurawe drogi, pociągi do stacji Włoszczowa, latarnie w szczerym polu w Czosnowie, cenzura wymierzona w satyryków, co, jak sądzę, mogła odczuć w tym roku publiczność w Opolu… Jak reagujemy my i jak sobie z tym radzą, co o tym sądzą ludzie znani, cenieni, popularni. Nad takim programem się zastanawiam.

- Bywa pani w Opolu?
- Opole to moje rodzinne miasto, bliskie, podskórne, żyłam tu do czasu pełnoletności. To tu zaczęła się moja przygoda z dziennikarstwem. "Gazeta Opolska” ogłosiła kiedyś konkurs dziennikarski dla ewentualnych współpracowników. Byłam wówczas w szkole średniej. Na dużej przerwie wyskoczyłam do redakcji, dowiedziałam się, na czym polega konkurs, i wzięłam w nim udział. Szczególnie bliskie są mi okolice Toropolu. Tam kiedyś trenowałam łyżwiarstwo figurowe pod okiem niezwykłej kobiety: Barbary Czakon, która dziś trenuje gwiazdy w programie "Gwiazdy tańczą na lodzie”. Mam nadzieję, że wkrótce koledzy z klubu sportowego zorganizują spotkanie na Toropolu i pokręcę trochę piruetów.

Ewa Bilicka
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article ... A/71117027
Kulturalna jazda po godzinach
TV 4 od prawie dwóch lat realizuje program "Sztukateria". Jest to obecnie najlepszy katalogowy program kulturalny w naszej telewizji, który umiejętnie unika sztucznego podziału na sztukę wysoką i niską, wyszukuje nowe trendy i wydarzenia mało rozreklamowane. A Agnieszka Iwańska [na zdjęciu] okazuje się najciekawszą prowadzącą programy kulturalne w telewizji. Bez autolansu i kokieterii sprawia wrażenie osoby dobrze zorientowanej w temacie.

Obrazek
«Trzy miesiące po zniknięciu z anteny najstarszego z tzw. katalogowych programów prezentujących kulturalne aktualności z niejakim żalem można stwierdzić, że nie czuje się wielkiej straty po "Pegazie". Nie czuje się jej przede wszystkim dlatego, że formułę "Pegaza" przejęło wcześniej z powodzeniem kilka innych programów. Formuła "Pegaza", czyli katalog aktualności kulturalnych okraszony wypowiedziami artystów i krytyków oraz recenzjami, należała kiedyś w telewizji do rzadkości, kojarzonej wyłącznie z tym programem. Ale dawno już nie należy. Mamy dzisiaj całą listę takich katalogowych programów. Niektóre z nich są od "Pegaza" lepsze zarówno koncepcyjnie, jak i merytorycznie.

Wreszcie dyskusja o kulturze

Jak dotąd żaden z programów katalogowych nie próbował zapożyczyć z "Pegaza" tylko jednego elementu - dyskusji. Od ostatniego poniedziałku zmieniło się i to. W TVP 1 ruszyło "Po godzinach". Dla widzów, którzy zagubili się już w zapowiedziach TVP - jest to program, który zapowiadano wcześniej jako piątkową noc kulturalną. Jak zwykle w telewizji publicznej między zapowiedziami a realizacją wszystko się zmieniło. Zamiast piątku jest poniedziałek, co wydaje się decyzją błędną (piątkową noc można zarwać i wyspać się w sobotę - poniedziałkowej nie). Zamiast zapowiadanych dwóch godzin dostaniemy maksymalnie 90 minut. Ale to i tak najdłuższy program poświęcony publicystyce kulturalnej i aktualnościom w naszej telewizji. I zapowiada się też na najbardziej oryginalny, jako że w większej części ma się składać z dyskusji i rozmów, a nie z suchych prezentacji.

Pierwsze wydanie pozostawiło sporo do życzenia - dyskusja zaproszonych gości o filmie "Trzeci" składała się głównie z ostrych, niepopartych argumentami ocen (reżyser był tym wyraźnie zirytowany), a program za daleko poszedł w kierunku roztrząsania problemów społecznych (młodzi uciekający za granicę). Jednak widać już, że odpowiednia jest w nim formuła swobodnej, luźnej dyskusji o aktualnościach kulturalnych, w czym pomaga m.in. pomysł spotkania w mieszkaniu, a nie w studiu. Znakomity był też materiał o współczesnej polskiej fotografii i rozmowa z Maciejem Nowakiem o szybkim teatrze, błyskawicznie reagującym na społeczne zapotrzebowanie. Przy odpowiednim doborze dyskutantów poniedziałkowa noc kulturalna może okazać się seansem obowiązkowym dla widzów poszukujących w telewizji publicystyki kulturalnej na poziomie.

Jazda lekko wyboista

"Po godzinach" to nowość TVP w kategorii tzw. programów katalogowych, ale niejedyna interesująca propozycja. Publiczna "Dwójka" zrezygnowała kilka miesięcy temu z programu "Jazda kulturalna" i zastąpiła go "Ale jazdą!" - programem, według definicji twórców, "kulturalno-rozrywkowym w duchu programów lifestylowych". Ten karkołomny definicyjny łamaniec ma usprawiedliwiać to, że obok wydarzeń kulturalnych w półgodzinnym programie pojawiają się także np. materiały o modnych klubach, zaś prowadząca "Ale jazdę!" Ania Mucha równie wielką wagę jak do prezentowanych materiałów przywiązuje do zmienianych często strojów. To oznacza, że ciekawsza i bardziej treściwa "Jazda kulturalna" ustąpiła miejsca programowi traktującemu kulturę z mocno popcornowej perspektywy.

Nie znaczy to jednak, że "Ale jazda!" jest nieudana. Widza nastoletniego, podchodzącego do kultury z rozrywkowym nastawieniem (pod takiego jest profilowana), ma szansę przyciągnąć i forma, i rozpoznawalna postać prowadzącej. Z tym, że odbiorcę bardziej wyrobionego zirytuje to, że nie sprawia ona wrażenia osoby lepiej obeznanej w temacie niż większość widzów. Zdarza się, że w rozmowie zadaje pytania celne, zdarza się też, że kompromitujące - jak w przypadku rozmowy z twórcami filmu "Trzeci" (większość recenzentów zarzucała filmowi łopatologię, tymczasem rozmowa w "Ale jeździe!" rozpoczęła się od rozbrajającego wyznania, że prowadząca nic z filmu nie zrozumiała). Poza tym "Ale jazda!" byłaby dobrym dodatkiem do innych, pełniejszych katalogów kulturalnych. Tego typu programów o aktualnościach tygodnia, skierowanych do bardziej wyrobionego widza, w TVP 2 brak.

Dobrze w TV 4

Na zniknięciu "Jazdy kulturalnej" skorzystała TV 4, która od prawie dwóch lat realizuje program "Sztukateria". Stacja zaimportowała prowadzącą kiedyś "Jazdę..." Agnieszkę Iwańską. "Sztukaterię" łatwo w programie przeoczyć, bo w ramówce ma miejsce nie najlepsze (sobota g. 11.30), a powtórki prezentowane są w porach zupełnie już idiotycznych (trzykrotnie około 6). Tymczasem jest to obecnie najlepszy katalogowy program kulturalny w naszej telewizji. Przede wszystkim umiejętnie unika sztucznego podziału na sztukę wysoką i niską. Materiały z wystaw i koncertów uznanych artystów są tu przeplatane materiałami np. o komiksie. Do tego "Sztukateria" wyszukuje nowe trendy i wydarzenia mało rozreklamowane. Niemal co tydzień można w niej znaleźć ciekawostki nieobecne w innych programach - choćby płyty i występy muzyków spoza głównego nurtu. Dla przykładu, kiedy kilka tygodni temu w Polsce ukazywała się wreszcie płyta Kapeli ze Wsi Warszawa - fetowanej na świecie, a mało u nas znanej grupy folkowej - w innych programach zespół pojawiał się z obowiązkowymi wyjaśnieniami, skąd się wziął. W tym samym tygodniu do "Sztukaterii" wracał niemal jak znajomy, bo dawno już przedstawiano go w TV 4 jako wykonawcę, na którego trzeba zwrócić uwagę.

A przy okazji Agnieszka Iwańska okazuje się najciekawszą prowadzącą programy kulturalne w telewizji. Bez autolansu i kokieterii sprawia wrażenie osoby dobrze zorientowanej w temacie, kiedy trzeba dowcipnej, ale też bez zażenowania zadającej artystom pryncypialne pytania, które niektórzy z nich mogliby uznać za oczywiste.

TVP z pomysłem

Skoro mowa o programach mało reklamowanych, trzeba powiedzieć, że telewizja publiczna także ma taki program. To bardzo udane "Regiony kultury" prezentowane w telewizji regionalnej w soboty i niedziele. W telewizji publicznej kanały regionalne to jedyne miejsce, w którym da się jeszcze codziennie znaleźć dobre materiały reporterskie i dokumentalne (m.in. świetna seria "To jest temat") i w którym o dobrej porze można poświęcić czas antenowy na dłuższe wejścia kulturalne.

"Regiony kultury" to program dopasowany do potrzeb kanału regionalnego. Zajmuje się głównie wydarzeniami kulturalnymi organizowanymi poza kręgami stołecznymi. Wydanie sobotnie to nowości, a niedzielne to materiał poświęcony jednemu miastu, instytucji czy grupie twórców. To dzisiaj jedyny program, w którym informacji o wystawie znanych artystów towarzyszyć może materiał o prezentacji wyszywanek, koncercie lokalnego zespołu czy działaniach animatorów w domu kultury w niedużym mieście. Również jedyny złożony praktycznie w całości z materiałów przygotowanych poza Warszawą. Ale właśnie dzięki temu program pełni funkcję - żeby nie powiedzieć misję - nie tylko informacyjną, ale i promocyjną kultury w regionach kraju ignorowanych w głównych mediach.

Krótkie piłki

Po zdjęciu "Pegaza" w telewizji publicznej jego miejsce zajęły wielokrotnie komentowane już w "Gazecie Wyborczej" "pigułki kulturalne", czyli kilkuminutowe zbiory kulturaliów. W założeniu każdy z tych programów pełni nieco inną funkcję. "Parapet" - to przegląd wydarzeń dla nastoletniego odbiorcy. "KISS, czyli Kulturalny Informator Subiektywny" - to zbiór pozycji polecanych na dany tydzień przez znaną osobistość. Poniedziałkowa "Kultura" w TVP 2 to króciutki, minutowy przegląd tygodnia w kulturze, sprawiający wrażenie odrzutów z materiałów emitowanych przez "Panoramę" (program przygotowuje zespół "Panoramy"). Najlepszy z nich, "Pociąg do kultury", to pigułka imitująca autorski program Macieja Orłosia. Mimo że teksty wypowiedzi pisze w rzeczywistości kto inny, program sprawia wrażenie osobistej oceny wybranych wydarzeń kulturalnych.

Jednak w przypadku każdego z tych krótkich programów trudno mówić o poważnym materiale o kulturze, skoro zwyczajnie brak w nich miejsca na więcej niż kilka zdań. Może trzeba by się posłużyć modnym ostatnio w TVP słowotwórstwem i nazwać je culturetainment?»

"Bez żałoby po "Pegazie""
Michał Chaciński
Gazeta Wyborcza nr 70
21-03-2005

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/10570.html
ʎuuɥoɾ s,ǝɹǝɥ
Jestem osobom żartobliwom ... a co do kobiet i mężczyzn ... ja lubię po prostu ludzi. A to że żartuję to po prostu dlatego żebyśmy wszyscy smutni nie chodzili ...

ODPOWIEDZ