Uważam, że szanowna Ola Kwaśniewska powinna zostać zdyskwalifikowana. Jak tak, to ja już Mroczka wolęPRZEGLĄD PRASY. Miliony Polaków oglądają "Taniec z gwiazdami" przekonani, że ich ulubione gwiazdy to wyłącznie taneczni amatorzy. Tak jednak nie jest, bo Ola Kwaśniewska jest instruktorem tańca - donosi "Super Express".
Córka byłego prezydenta styl funky trenuje od siedmiu lat i wzięła udział w niejednym warsztacie salsy! A przed programem, przypomina "SE", twierdziła, że jest jak kłoda.
- Nie wiedziałam, że to tyle kosztuje, by właściwie poruszać biodrami - narzekała Kwaśniewska. Jednak już pierwsze odcinki "Tańca..." pokazały, że z tą częścią ciała Ola nie ma problemów. - Po kim ma pani ten ruch bioder? - niedowierzał jeden z jurorów, Piotr Galiński. Teraz wiadomo, że to nie wrodzony talent tylko miesiące treningów salsy, w której ten ruch jest bardzo istotny.
"SE" pisze, że Ola mogła mieć problemy jedynie z cha-chą, bo salsa wyrabia odwrotne nawyki. - W cha-chy zamiast mieć ręce odwiedzione na boki, przyciąga się je na brzuch - czytamy na stronie internetowej szkoły tańca, w której uczy Kwaśniewska. I rzeczywiście - ponoć partner Oli z programu dwoił się i troił, że oduczyć ją złych nawyków.
Na stronie szkoły można poczytać o Oli i jej przygodzie z tańcem.
A oto ze strony szkoły. Szczere wyznania Oli Kwaśniewskiej:
Ola o sobie:
Przygodę z tańcem rozpoczęłam za pacholęcia, w wieku lat siedmiu, kursem tańca towarzyskiego, który po roku zaowocował mym pierwszym występem publicznym (dla rodziców..), kiedy to tańcząc z pewnym rudzielcem, najmniejszym chłopcem w grupie (ale to nic, bo ja byłam najmniejszą w grupie dziewczynką) straciłam w trakcie tańca buta (skutek „skrobnięcia marchewki”) i trauma tego zdarzenia zniechęciła mnie do dalszej kariery tanecznej. Wielki powrót nastąpił w związku z tym dopiero za dojrzałości, gdy po maturze rozpoczęłam naukę tańca funky pod okiem międzynarodowego autorytetu w tej dziedzinie - Alassana Wata. Romans z funky trwał lat sześć i wszelki sentyment pozwala mi sądzić, że gorzałby do dziś, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się salsa (trzy wykrzykniki i parę grzmotów). Wydarzenie to miało miejsce w 2003 roku, po powrocie z Sycylii, na której to po raz pierwszy zaznałam w nogach latynoskich rytmów. Wówczas na fali powakacyjnego uniesienia, zapisałam się na kursy do niemal każdej warszawskiej szkoły salsy, a najdłużej miejsca zagrzałam w Salsa Libre, gdzie przeszłam wszystkie możliwe poziomy, aż zaliczając po raz czwarty poziom zaawansowany, zostałam zaproszona przez Basię i Słonia do współpracy w Latin Groove. Ponieważ jestem nieprawdopodobnie wręcz fajna i ambitna, doskonaliłam swe umiejętności na rozlicznych warsztatach z zagranicznymi salsowymi znakomitościami, a nawet odwiedzając wakacyjnie mą drogą przyjaciółkę Katarzynę D. podczas jej stypendium w Granadzie, dzieliłam czas (z trudem) pomiędzy plażę, wycieczki krajoznawcze i intensywny kurs salsy, po którym pozostało mi podszyte adrenaliną zamiłowanie do akrobacji i blizna na prawej ręce.
Jeśli chodzi o bonusy, to posiadłam niezwykłą umiejętność formułowania niekończących się wypowiedzi. Ponadto lubuję się w językach, w tym w polszczyźnie, a moje ulubione słowa to „najsampierw” i „wszakże”.